Historia Góry Jawor - cz.1 - 1925

Rok 1925. Późny wieczór na pograniczu polsko-czechosłowackim. Ze słowackiego Gabultova na zachodniej Łemkowszczyźnie, wracają przez góry trzy pątniczki: Glafiria Demiańczyk, Teodozja Demiańczyk oraz Maria Gawlik. Każdego roku w okolicach 16 lipca uroczystość Matki Bożej z Góry Karmel przyciągała do ówczesnego Gabultova rzesze pielgrzymów. Łemkowscy grekokatolicy chętnie brali udział również w rzymskokatolickich odpustach. Prawdopodobnie więc w taki świąteczny dzień trójka mieszkanek Wysowej wracała z oddalonej o dziesięć kilometrów pielgrzymiej wioski. Było to zaś zaledwie siedem lat po wytyczeniu w tym miejscu granicy państwowej. Ludność więc, nie całkiem jeszcze nawykła do nowych zwyczajów, pielęgnowała dawne kontakty, nie zanadto komplikując sobie trasę podróży. Droga powrotna w okolicach granicy wiodła zatem porosłymi olszyną dolinkami Cygolki i Zarubanca, do których oko strażników sięgnąć nie mogło. Jednak ostatnie trzysta metrów przed wejściem na teren Polski trzeba było przebyć otwartym polem, co z pewnością przyspieszyło bicie trzech niewieścich serc. Gdy więc nocną porą szczęśliwie zdołały przekroczyć granicę, za którą zarazem zaczynał się las, swoim zwyczajem rozpoczęły modlitwy do Boga, jako podziękowanie za bezpieczny powrót. Wtedy nagle pojawiło się jaskrawe światło, oświetliło je, a przez głowę przeleciała im myśl o aresztowaniu. W jednej chwili sparaliżował je strach i oczekiwanie na pograniczników. W bezruchu nasłuchują i wypatrują nadchodzącej zguby. Pełna napięcia przerażająca cisza trwała jednak podejrzanie długo, aż w końcu światło zgasło i kobiety, niewiele z tego, co zaszło rozumiejąc, lecz czując ulgę, że czarne wizje nie stały się rzeczywistością, potrójnym znakiem krzyża zakończyły modlitwę i energicznie ruszyły do domów.

Dziwne to zjawisko miało miejsce pod szczytem Góry Jawor. Następnego wieczoru, wiedzione kobiecą ciekawością niewiasty, w obawie przed nieznanym niebezpieczeństwem zamieniwszy uprzednio najmłodszą uczestniczkę wczorajszej „wycieczki”, Marysię, na niejaką Martę Demiańczyk, postanowiły zbadać teren. Udały się więc tam pod osłoną nocy. I otóż: historia z jasną zorzą podczas modlitwy powtórzyła się. Nazajutrz cała wioska wiedziała o sprawie.

Rozpoczęły się wizyty okolicznych mieszkańców, zaintrygowanych niesamowitymi opowieściami. Wieczorami na Górze Jawor rozlegał się śpiew nabożnych pieśni. Nieznane zaś światło ukazywało się z rzadka, w sobie jedynie znanej logice czasu i świadków. Taki był początek kultu na owym uświęconym miejscu.

Zachowała się relacja mieszkańca sąsiedniej wioski, Stefana Kuryło z Blechnarki, którego ojciec, sceptyczny wobec niesamowitych opowieści często skłonnych do fantazjowania kobiet, pewnego razu, podczas nocnego wypasu koni w miejscu oddalonym o dwieście, dwieście pięćdziesiąt metrów od tego, z którego dochodził niewieści śpiew, zobaczył świetlistą łunę. Przestraszony swoim wcześniejszym niedowiarstwem wypytywał później wracające z wieczornej modlitwy kobiety, lecz ku jego zdumieniu – nie miały podobnego widzenia.

Tajemnicze światło pojawiające się na Górze Jawor nie było jednak jedynym niezwykłym zjawiskiem w tej historii. Glafiria Demiańczyk, zwana po łemkowsku Firyją, straciła męża podczas pierwszej wojny światowej i sama wychowywała trójkę dzieci. Nielitościwy zaś nastał głód w owym czasie. Stało się tak z przyczyny serii klęsk gradobicia, przed którymi nie sposób było się ustrzec, a które niszczyły uprawy niemal w zupełności. Srogi więc niedostatek dotknął i pobożną Firyję. Postanowiła ona szukać ratunku u rodziny żyjącej po czechosłowackiej stronie granicy. Udała się więc sprawdzonym już nieraz szlakiem, po drodze zatrzymując się na modlitwę w miejscu cudownych zjawisk. Jednak wyprawa ta nie miała zakończyć się w zamierzony sposób. Plany pokrzyżowała straż graniczna, traktując jednak nielegalną turystkę nader łaskawie i pozwalając jej swobodnie wrócić do chaty. Uczucie ulgi ustąpiło tym razem przed przytłaczającą świadomością bezradności i niemożności zaspokojenia głodu swoich dzieci. W tym stanie bliskim załamania biedna wdowa odeszła kilkanaście kroków w stronę wioski, padła na kolana i schyliwszy głowę poczęła się modlić, rozmyślając nad beznadziejnością swojej sytuacji. I oto znowu pojawiła się przedziwna jasność. Firyja podniosła więc wzrok ku górze i nad pobliskim jałowcem ujrzała otoczoną blaskiem postać Najświętszej Maryi Panny. – Nie płacz, idź do domu, dzieci twoje będą syte... Po tych słowach postać znikła, a prosta wizjonerka, gdy tylko ustąpił u niej stan oniemienia, napełniona radością i nadzieją, w zamyśleniu wyruszyła z powrotem.

Zbliżając się do wioski, będąc jeszcze daleko, spostrzega światło w oknach swojego domu. Ogarnął ją lęk, gdyż wychodząc surowo zabroniła swoim dzieciom, by pod żadnym pozorem nie zapalały ognia. Biegnie więc teraz co tchu do swojej chaty ze strasznym uczuciem niepewności. Otwiera drzwi i widzi swego krewnego, który na wieść o nieszczęściu, jakie nawiedziło jej wioskę, przybył ze wsparciem aż zza masywu Magury, przywożąc kartofle i ziarno.

Po cudownym ukazaniu się Bogarodzicy, świętą górę zaczęli odwiedzać już nie tylko mieszkańcy Wysowej. Sama zaś Glafiria, która dostąpiła łaski widzenia Matki Bożej, odtąd już co wieczór przychodziła na miejsce objawienia, by oddawać chwałę Bogu na miejscu wybranym przez świętą Orędowniczkę ubogich. To jednak nie koniec historii. Każdego piątku we śnie Firyja odbywała rozmowę z Maryją. Ale o tym, oraz o dalszym losie kultu na Świętej Górze Jawor przeczytamy już następnym razem.

Grzegorz Pacan

Brak komentarzy: